Zadanie:
po prostu słowa.
Gringlas
Słowa
We wszystko jedno jakich czasach żyła Czarownica Słów. Niektórzy mówili na nią Czarodziejka, większość jednak - Czarownica. Była to kobieta w nieokreślonym wieku, o nieprzeniknionej twarzy i przenikliwych czarnych oczach, tak przenikliwych, że wszystkie ludzkie oczy przed nimi uciekały. Rzadko jednak ktokolwiek przychodził do Czarownicy. Była aspołecznym odludkiem, nie pociągał jej świat ludzi, zwierząt i krajobrazów. Żyła w swojej samotni, otoczona słowami. W jej jaskini nie było mikstur, magicznych kul, kolorowych kamieni czy jakichkolwiek kojarzonych powszechnie czarnoksięskich gadżetów. Było to królestwo słowa, słowo przewalało się tu wszędzie, zapisane w książkach, notatnikach, na kartkach, na ścianach, na podłodze, na meblach. Słowa kaligrafowane i pisane szybko i nerwowo. Słowa pojedyncze oraz zebrane w dwójki, trójki, w zdania, we frazy i w opowieści. Sama Czarownica była mrukliwa, właściwie prawie się nie odzywała, nikt nie znał tembru jej głosu. Jak niosła wieść, słowa, które z niej wychodziły, miały moc zmieniania rzeczywistości. Nie mogła więc szastać nimi, gdyż spoczywała na niej odpowiedzialność za konsekwencje. Znane są przecież historie o czarownikach, którzy lekkomyślnie wykorzystywali swe moce i zamieniali otaczający ich świat w piekło na ziemi. Ludzie jednak nie ufali tej kobiecie i przypisywali jej różne złe rzeczy, które spotykały ich albo sąsiadów.
Pewnego razu przyszła do Czarownicy dziewczyna. Nie płakała, ale jej tępo zawieszone w przestrzeni oczy świadczyły o spalonym sercu, które już się nigdy nie odrodzi.
- Czarodziejko, pewien zły człowiek zgasił mi słońce. Uwierzysz mi, że powinien zostać ukarany?
Czarownica popatrzyła na dziewczynę i skinęła potakująco głową.
- Oczywiście nie zależy mi na tym, by stracił życie.- powiedziała dziewczyna i uśmiechnęły się obie, bo każda z nich wiedziała, że podarowanie komuś śmierci to głupia i nielogiczna kara.
Następnego dnia dziewczyna znowu przyszła do Czarownicy. Ta podarowała jej kopertę, ale nie przyjęła zapłaty. Przytuliła dziewczynę na pożegnanie i powiodła za nią zamyślonym wzrokiem.
W kopercie dziewczyna znalazła napisane na kartkach pojedyncze słowa.
absolutu. pustki oddania Twoje ducha jedna świat doświadczenie bezkres dotknięcie i impotencja głębi świadomość osoba wyjścia. szarość zmysłów to zmieniający przyjaźni to bez posiadanie pragnienie i starość Twoje
Czarownica była dobrym człowiekiem. Przestraszyła się efektu, jaki przyniosłyby te słowa ułożone w określoną logiczną całość. Postanowiła, że da puzzle dziewczynie. Być może ich nie ułoży. Najprawdopodobniej ich nie ułoży, bo to trudna układanka. Jeśli jednak ułoży...
Luiza
Słowa
Piękna Ninel zbierała słowa. Nadziewała je jak korale na nitki i nosiła. Sznur słów dobierała do nastroju, a czasem do sukienki. Stawała przed lustrem w ładnych ubraniach, czesała długie czarne włosy, a potem stroiła się w korale.
Nieużywane korale chowała do szuflady, miały tam czekać na lepszy czas albo inną okazję. Kilka sznurów schowała do szafy. Na samo dno i na zawsze. W sznurach tych były słowa przeklęte, zszargane, brzydkie, którym Ninel próbowała odebrać istnienie, tak by nikt już nie natknął się na nie podczas rozmowy z nią, na przykład kilka haseł propagandowych, nazwiska niektórych znanych polityków, narzędzia systemu totalitarnego, nowomowę, a potem dołączyło do nich imię jej męża, Marek.
Miała też słowa ulubione, którymi bawiła się i które układała w różne kompozycje, tak by poznać do końca ich znaczenie. Ninel jednak dobrze wiedziała o tym, że nie pozna znaczenia słów, że nie pozna o nich prawdy. Wcześnie bowiem odkryła, że słowa nieużywane były martwe, ożywały dopiero między ludźmi i wówczas miały nieskończenie wiele znaczeń. Każdy człowiek nadawał swemu słowu inne znaczenie, więc zrozumienie między ludźmi, nawet tymi najbliższymi, siostrami, braćmi, dziećmi, rodzicami, kochankami, było niemożliwe. Właśnie przez to Ninel była zawsze bardzo samotna.
W młodości Ninel miała wielki zbiór ukochanych słów, czasem naiwnych i egzaltowanych. Z nich układała najczęściej noszone sznury. Potrafiła nawet nie tworzyć kompozycji, tylko nizać na sznur same kocham, kocham, albo pokój, pokój, a nawet braterstwo, póki nie zorientowała się, że te ostanie należy schować na zawsze na samo dno szafy. Nosiła te ukochane korale do wszystkiego i co dzień. Z biegiem lat niektóre sznury zdejmowała i kładła koło lustra. A kiedy sam ich widok sprawiał jej ból, chowała do szuflady. Albo na samo dno szafy, by już nigdy nikt o nich nie wspomniał.
Czas mijał, a Ninel miała coraz większą kolekcję korali. Na starość zwybredniała. Zbierała już tylko rarytasy. Zapożyczenia ignorowała, neologizmy z zasady też. Najbardziej lubiła bawić się starymi zbiorami. Zdejmowała korale z szyi, wyjmowała z szuflady, przecinała sznurki, tworzyła nowe kompozycje, zakładała je do dawno nienoszonych bluzek, przeglądała się w lustrze.
Pewnego dnia przyjrzała się dokładniej swojemu imieniu. Nanizała na sznurek same ninel, ninel, ninel. Zaskoczona, że dopiero teraz. Był to bowiem niezwykle piękny sznur korali. Nałożyła na szyję, pasowały do purpurowej bluzki. Przejrzała się w lustrze i zobaczyła niestety inne słowo. Lenin. Zdjęła korale, schowała na dno wielkiej szafy, tak żeby już nigdy nikt. A sama zniknęła.
|