Zadanie:
stereotyp über alles
Gringlas
Opowieści garażowe
Historia ta rozegrała się w pewnym podziemnym warszawskim garażu. Toczyła się na moich oczach, bo i ja z tym miejscem byłem swego czasu związany.
Mieszkała tam Škoda Fabia. Lubiliśmy ją, była miła dla wszystkich, skromna i taka trochę nieśmiała. Nie miała topowego rodowodu, nam to nie przeszkadzało, ale ona czuła się chyba zahukana, wiecie jak to jest w świecie wyczulonym na markę.
Nieopodal Fabii mieszkał 4Runner, największy wóz na tym parkingu. Okazały, bordowy, rocznik 95. Niezły koleś, nie kryję, lubiliśmy go wszyscy i imponował nam. Nie puszył się, nie wywyższał, a i tak było wiadomo, że był tu Numero 1.
Nie będę się czaił i czekał na dogodniejszy moment. Powiem wam od razu, że Fabia zakochała się w tym 4Runnerze, jeśli się nie mylę, to od pierwszego spojrzenia. Ja tam ekspertem nie jestem, ale wiem, że babki lubią takich jak on. Wielki był, turbo diesel 3.0, koła ogromne, wysokie zawieszenie. Quasi terenówki wyglądały przy nim śmiesznie i niepoważnie, karłowato po prostu. Facet przeżył niejedno i był w takich miejscach, że wszystkim tym, co koło niego mieszkali, się nawet nie śniło. Jego dwieście sześćdziesiąt tysięcy przebiegu nie nabiło się przecież na autostradach zachodniej Europy. To jest modne i wszyscy po nich jeżdżą. Ale znajdźcie kolesia, który splądrował dokładnie Bory Dolnośląskie, albo przewoził 300 litrów farby w totalną litewską głusz, by ktoś mógł nią pomalować jakiś ukryty przed całym światem dom dziecka.
W tym towarzystwie lśniących ważniaczków on był przygodą, życiem i wolnością.
Fabia nie mogła się w nim nie zadurzyć. Kochała jego rozmach, błoto zakonserwowane w szczelinach jego wielkich kół, ślady przeżyć na karoserii jego, uwielbiała pomruk dieslowskiego silnika, który budził ją rano. 4Runner wyjeżdżał najwcześniej, wracał najpóźniej, a poza tym często nie było go przez kilka dni lub tygodni. Fabia tęskniła wtedy, ale cieszyła się na nowe opowieści, które przywiezie ze sobą i będzie jej opowiadał nocami. Fabia. Nie należała do piękności, ale była sensowna, naprawdę. I imię przyjemne, spróbujcie powiedzieć je powoli, wydłużając trochę pierwsze „a”. Ładnie, co? Nawet zmysłowo.
On lubił ją, nie powiem, ale serce jego wpadło gdzie indziej.
Pewnego dnia wprowadziła się do nas Honda Legend. Co ja wam będę mówił, na wszystkich zrobiła wrażenie, ale 4Runner po prostu stracił łeb dla niej. Ładna to ona była, żeby nie powiedzieć, że piękna. Rzadko zdarza się taka linia, sylwetka, szyk taki i w ogóle klasa. Mówię, że klasa z wyglądu, bo jak się okazało, innej klasy to ona raczej nie miała. To znaczy ja nie lubię takich damulek, inni może lubią, ja nie. Przynudzała. Non stop tylko o tym, jak męczy się na tych warszawskich drogach, albo koło kogo to ona dziś parkowała, albo co nowego w samochodowej kosmetyce. Myślę, że była trochę skrzywiona, życie ją skrzywiło. Z limuzynami tak bywa. Jeżdżą niewiele, bywają głównie na strzeżonych parkingach w mieście albo w myjni. Ograniczony świat to zaraz głowa ograniczona. I ta dbałość o wygląd. Kąpała się co trzy dni, ja tam brudasem nie jestem, ale to, co ona wyprawiała, to chyba przesada.
Jasne, że imponowało jej, że taki 4Runner, dziki i nieokrzesany, się nią interesuje. Pozwalała się adorować i uwielbiać. Ale cóż, żadne do wyróżnienie dla niego, każdemu na to pozwalała. Na tym koniec. Jakiekolwiek zbliżenie nie wchodziło w grę. Miała zasady. Mogłoby to uszkodzić blacharkę albo zakłócić jej odpoczynek. A ona była z tych, co oszczędzają silnik, a rysa na karoserii jest tragedią tragiczną. Ja nie mogę, co on w niej widział? To znaczy wiem, co w niej widział, ale żal było patrzeć, jak taki fajny chłop dla takiej wytwornej cipuchny traci głowę.
Potem ona zaczęła sypiać przy największym dupku na parkingu, BMW 530i, nadętym gówniarzu rocznik 2003. 4Runner wściekł się wtedy. Nie muszę mówić, że to wszystko odbywało się na oczach Fabii. A w garażu podziemnym światła nie gasną nigdy. Fabia skryła się w sobie, podupadła, nie była już taka pogodna, jak kiedyś.
Co ja tam będę przedłużał. Skończyło się wszystko, po prostu. 4Runner się wyprowadził, nie bywa tu wcale. Pewnie jeździ po świecie i łamie serca prostych, czułych dziewcząt. Honda mieszka tu nadal, ciągle ładna i czysta, ale lata jej lecą, nie ma co ściemniać, prędzej czy później wyląduje w lepszym czy gorszym komisie. Wszyscy się tu zastanawialiśmy, jak ona przeżyje bez garażowania. Fabii z kolei już nie ma. Skończyła w czołówce z TIRem, mówią, że to wypadek był, ale kto tam wie.
Tyle co mogę powiedzieć, muszę kończyć teraz, biorę zakręt, ciao!
Luiza
Droga Redakcjo
Jej umysł czysty, delikatny. Nieskażony rynsztokiem. Chroniony przed niekontrolowanym napływem informacji. Unikający konwencjonalnych rozmów o pogodzie i co słychać. Z uwagą dobierający sobie partnerów, do rozmowy, do bycia, do pracy. Obcujący z głębią, mądrością starożytnych mędrców i tych współczesnych, niedocenianych cieśli, synów Józefa z Nazaretu. Muzyka poważna, poezja klasyczna, malarstwo renesansowe. Harmonia. Przenikliwość. Rozwaga. Minimalizm. Spokój.
Błogosławiony spokój. Konsekwentnie strzeżony od jej zawsze.
I przez przypadek, poza tym rodziny się nie wybiera przecież, zapowiadana z dawna wizyta Kasi, kuzynki z Płocka. Szkolenie dla handlowców, branża kosmetyczna? Gdzieś pod Warszawą. Hotele drogie. Dawno się nie widziałyśmy, co u ciebie? Może mnie przenocujesz, Irenko. Trzy – cztery dni tylko. Oczywiście.
Właściwie się nie spotkały. Przywitały się, owszem, jakieś uprzejmości na początek. Co słychać, jak u ciebie, Irenko? Co mama, a co tata, a bracia i szwagierki. A ten Mirek spod piątki to już.
Potem gdy ta pracowała, tamta szkoliła się, a gdy ta spała, tamta balangowała. Smród petów, wymiocin, ledwie strawionego alkoholu, multikulturowej spermy. Nowe zapachy z nieznanego lądu, z czarnego lądu, mrocznego.
Kasia wyjechała. Jedyny ślad po niej to porzucone lektury – pisma kobiece. Na łóżku ze wymiętą pościelą, przy sedesie, na krześle w kuchni, są chyba wszędzie. Irenka zaczyna sprzątać. Kolorowe okładki, piękne panie, zdradzane albo zdradzające, szefowe i gospodynie domowe, modne, ekstrawaganckie lub eleganckie. Długie paznokcie, długie rzęsy, powłóczyste spojrzenia. Irenka zawsze myślała, że te ostatnie muszą być dynamiczne. Że stawanie się jest wpisane w ich naturę. A tu proszę, powłóczyste spojrzenie uchwycone na fotografii. Jakiż to geniusz ten fotografik! Ale co to? Pani z powłóczystym spojrzeniem jest nieszczęśliwa. Pragnie poznać partnera, który ją prawdziwie pokocha i zapewni orgazm. DOŚĆ Z UDAWANIEM ORGAZMU! Krzyczy ta pani. A już na następnej stronie piękny szpakowaty pan radzi mężatkom, by szukały szczęśliwego seksu poza małżeństwem. WEŹ SWE ŻYCIE W SWOJE RĘCE. Pokieruj nim. Zmień partnera, zmień pracę. Jednak na stronie 38 pani psycholog uderza w lament: na rozwodzie najbardziej cierpią dzieci!!!! Alarmuje. Jej koleżanka ze studiów w super wkładce zachęca: CIĄŻA TO TWOJA SPRAWA. Nikt cię nie może zmuszać byś urodziła!!!! Weź swe życie w swoje ręce! Gładki młodzieniec z troską radzi: zostań business woman. Piękną, bogatą, samodzielną. Piękna-puszysta? Why not? To przecież TWOJE CIAŁO! Gruba i szczęśliwa! Walka z rygorem mody fitness! Nikt nie będzie nam narzucał! Anoreksja i bulimia - choroby samotnych arystokratek. DROGA REDAKCJO! Bogata i nieszczęśliwa, co gryzie księżnę Dianę? Schudnij bez wyrzeczeń! Liposukcja kluczem do sukcesu. Droga Redakcjo, mój szef chce bym była szczupła! Chcesz być na czasie? Zmień partnera. Zmień pracę. Bądź piękna. Maseczka relaksująca. Stop przemocy seksualnej w pracy. W zdrowym ciele, zdrowy duch. Pomaszeruj z Korzeniowskim. Twój mąż cię zdradza. Co drugi Polak zdradza i co czwarta Polka. Najlepsi kochankowie to Włosi. Droga Redakcjo, wyszłam za mąż za Anglika. Zrób sobie psychotest. CZY JESTEŚ SZCZĘŚLIWA? Psychozabawa. Zmień partnera. Zmień pracę. ZMIEŃ SIĘ.
Nad ranem Irenka patrzy w lustro. Starzeję się, myśli. Co za koszmarne zmarszczki wokół oczu. Zbiera wszystkie udawane orgazmy i kobiety sukcesu. Wyrzuca do osiedlowego pojemnika z makulaturą. Rześkie powietrze orzeźwia ją. Wstaje dzień. Nowy dzień. Nowy dzień – nowa szansa. Dziś może wziąć swoje życie w swoje ręce. W swoje, bo czyichś nie ma. Ma! Są jeszcze do dyspozycji ręce narzeczonego. Na razie woli jednak o nim nie myśleć. Dwie psychozabawy przecież nakazały jej z nim zerwać. Powiedziały, że to męski szowinista, pracoholik, egoista, egocentryk... mężczyzna.
Irenka wraca do domu. Powinna pójść do fryzjera, utyć, zainwestować w tipsy. Może dyskretny tatuaż na tyłku? Kupić nowe perfumy, bardziej trendy i zdecydowanie wymienić zawartość szafy z ciuchami. Zmienić się i swoje życie. Ale jeśli zmieni swe życie dziś, jak to wytłumaczy kotu? Koty nie lubią zmian. Posiadanie kota to zobowiązanie.
Dzwoni do szefa. Nie przyjdę dziś do instytutu, mówi, bo boli mnie dusza. Szef to rozumie. Szef się zgadza. Rozumie ją zawsze, bo ją kocha. Ceni. Szanuje jej niezależność. Niezależność w postępowaniu i myśleniu. Szef to jej narzeczony. Teraz zaniepokojony pyta, czy może jej jakoś pomóc. Irenka mówi, że nie. Odkłada słuchawkę i wzdycha. Osobiście wolałaby, wolałaby bardzo, żeby bolała ją dupa, a nie dusza. Dusza, dupa, w końcu to tylko jedna zgłoska. Jedna zgłoska, która świadczy, że było inaczej. Że spędziła tę noc z nim, a nie z Drogą Redakcją.
|